All I want for Christmas is you 3
- Halo?
– powiedział Toby, przykładając do ucha klapkę telefonu komórkowego. Przycisnął
aparat ramieniem, by przytrzymując sportową torbę jedną ręką, drugą otworzyć
samochód. Czerwony ford zamrugał światłami, gdy Livingstone wetknął kluczyk do
zamka. Ściemniło się, kiedy opuszczał szkolną siłownię po treningu swojej
futbolowej drużyny.
- Siema,
tu Shawn – odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Chłopak mówił cicho,
z lekką drażniącą chrypką.
- Cześć.
Co ty tak słabo brzmisz?
- Impreza
u kumpelki młodego. Zresztą nieważne, możesz rozmawiać? Mam sprawę.
- Wal.
Toby wrzucił torbę na tylne siedzenie auta, sam usiadł za kierownicą. Po
przekręceniu kluczyka samochód zapalił. Pracował cicho i bezproblemowo, nie
protestował przy byle minusowej temperaturze jak audi Marcy. Gdyby dziewczyna
posłuchała jego rad co do marki przy zakupie, teraz nie zostałaby bez pojazdu.
Jej audi A3 od wczorajszego dnia restaurował najlepszy w dzielnicy salon napraw
samochodowych. Ona była zdana na łaskę rodziców i jego, do czego przyznałaby
się tylko przyparta do muru.
- Potrzebny
mi numer tej twojej Marcy – powiedział w końcu Shawn, przywołując swoimi
słowami na twarzy kuzyna uśmiech rozbawienia. Chłopak wyjechał z parkingu,
skręcając na Georgia Avenue. Nie musiał długo czekać, by włączyć się w ruch.
Koło godziny dziewiętnastej korków niemal nie było.
- Sorry,
ale nie ma takiej opcji.
- Jak
to nie ma? – głos bruneta stał się bardziej szorstki i głośniejszy.
- Po
prostu: nie ma. Nie dam ci jej numeru, bo ona by tego nie chciała.
- Co
ty pierdzielisz, stary? Skąd możesz wiedzieć, że „by tego nie chciała”? – Shawn
warknął do słuchawki, przedrzeźniając kuzyna. – Jesteś jej niańką czy jak? Nie
rób problemów i wyślij mi go smsem.
Światła
na skrzyżowaniu zmieniły się najpierw na żółte, potem na czerwone. Toby
zwolnił, a potem zatrzymał się za granatowym pick-upem.
Co
ten Shawn wyprawiał, do cholery jasnej?
Mógł
sobie kląć, szantażować, odgrażać się i robić cokolwiek innego. Bez skutku.
Livingstone’owi nawet przez chwilę nie przemknęła przez głowę myśl, że mógłby
postąpić wbrew przyjaciółce. Marcy wyraźnie dała mu znać, że Shawn nie jest w
jej typie. Patrząc z perspektywy Toby sam się z nią zgadzał. Syn przyrodniego
brata jego ojca lubił pić do rana, urządzać na ulicach nielegalne samochodowe
wyścigi i zaliczać panienki dla zakładu. Zakłopotanie i wściekłość rosły w nim
do gigantycznych rozmiarów, gdy przypominał sobie minę przyjaciółki na widok
chłopaka. Od razu wiedziała co z niego za ziółko. On kiedy aranżował randkę w
ciemno te kilka wad kuzyna nie rzucało mu się w oczy, teraz natomiast – aż
zanadto. Zresztą - nic straconego. Waszyngton był pełen porządnych kolesi, w
sam raz dla jego Marcy. On planował dopilnować, by znalazła tego odpowiedniego.
- Nie
spodobałeś jej się – odparł po chwili milczenia, pewien, że to zdanie zakończy
sprawę.
Odpowiedziała
mu cisza. Rozmówca widocznie poszedł po rozum do głowy i uznał temat za
zamknięty.
- Oglądałeś
wczoraj Jankesów? – zagadnął z innej beczki, lecz nie dane mu było kontynuować.
Shawn przerwał mu w połowie zdania:
- To
dasz czy nie? – Upomniał się na powrót cichym i ochrypniętym głosem.
- Nie
– powtórzył Toby stanowczo, lekko znudzony uporem kuzyna. Skąd u niego takie
zaangażowanie?
- Zajebiście.
Sam go sobie, kurwa, znajdę.
Nim
Livingstone zdążył odwdzięczyć się ciętą ripostą, połączenie się urwało i
usłyszał w telefonie tylko długi głośny sygnał. Światło na sygnalizatorze
zmieniło się na zielone.Chłopak rzucił telefon na siedzenie pasażera i ruszył.
Shawn wkurzył go swoim uporem i zdaniem rzuconym na koniec. Czy tak trudno było
zrozumieć, że „nie” oznacza „nie”? Nawet upośledzony zrozumiałby, że nie ma
sensu upierać się przy swoim. Wyobrażając sobie szatyna dobierającego się do
jego przyjaciółki, zacisnął ręce mocniej na kierownicy.
Nie
zwalniając skręcił w prawo na rondzie. Musiał się streszczać, by w porę zabrać
przyjaciółkę z jogi. Jeśliby nie zdążył, jak nic musiałaby tłuc się autobusem.
Na
samą myśl o zatłoczonych i śmierdzących pojazdach komunikacji miejskiej i rudej
w środku zrobiło mu się niedobrze. Wzdrygając się przeczesał palcami wilgotne
po prysznicu włosy i docisnął gaz.
Marcy
musiała zmrużyć oczy wchodząc do holu domu Candace Gingerton. Nie była
przyzwyczajona do jasnego blasku halogenów. Po omacku witała się z każdym, kto
wyciągnął do niej dłoń lub nadstawił policzek. Nie widziała komu odkrzykuje
„cześć”, kogo całuje. Przecisnęła się do przodu szukając chociaż odrobiny
wolnego miejsca. Jak dotąd ścisk i tłok panował od holu aż po salon włącznie.
Kiedy
spojówki dziewczyny przyzwyczaiły się do jasności, musiały znów na nowo
przystosować się do otoczenia. Reszta pomieszczeń domu tonęła w półmroku. Ruda
odsunęła z drogi ostatniego z facetów palących zioło przy wejściu na taras i
zniknęła za drzwiami pokoju gościnnego. Dopiero tu mogła wyjąć spod ramienia
szampan i bezpiecznie postawić go na podłodze przy łóżku. Ściągnęła z pleców
granatowo-szary płaszcz odsłaniając blade wąskie ramiona i długie nogi na
szpilkach Louboutina. Obciągnęła krótką sukienkę ze srebrnych cekinów na
grubych ramiączkach, delikatne loki przeczesała palcami i opuściła jedyne puste
miejsce w domu. Z szampanem w dłoni zagłębiła się w tłum w poszukiwaniu
gospodyni przyjęcia.
- Marcy,
nareszcie jesteś! – Candace pojawiła się przed nią w drzwiach kuchni. W
błyszczących leginsach i jaskraworóżowej tunice wyglądała kusząco. Dziewczyna
rozejrzała się dyskretnie, naliczając w promieniu dwóch metrów trzech kolesi
mających ochotę na jej przyjaciółkę.
- Co
tak długo? – kontynuowała Gingerton. - Czekając na ciebie wyjarałam trzy
skręty, potem zrezygnowałam i poszłam zabawiać gości. Gdzie się podziewałaś?
Marcy
wcisnęła w ręce blondynki szampana i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Moje
audi stoi u mechanika i byłam zdana na taksówkę. No ale ominęłam coś ciekawego?
Candace
zanurzyła usta w czerwonym plastikowym kubku do ponczu, potem puste opakowanie
rzuciła za siebie. Pod pachę włożyła otrzymaną butelkę trunku z bąbelkami. W
ramach odpowiedzi wolną ręką chwyciła Marcy pod ramię i wprowadziła w tłum.
- Muszę
cię zapoznać z tyloma osobami! – szepnęła brnąc w stronę środka salonu. – Nie
wyobrażasz sobie kogo tu dziś przywiało...
Krążąc
wśród nieznajomych rudej migały w oczach dziesiątki twarzy. Żadna nie zagościła
w jej umyśle dłużej niż było to potrzebne. Imiona pamiętała tylko przez chwilę,
wlatywały jednym uchem, a wylatywały drugim. Candace natomiast pamiętała je
wszystkie.
Przyjaźniły
się od dziesiątego roku życia. Wtedy poznały się na rodzinnych bankiecie.
Uściślając – łączyło je pokrewieństwo: ich matki miały wspólnego dziadka. Z
braku rodzeństwa płci pięknej stanowiły dla siebie kogoś w rodzaju sióstr.
Sylwestry
u Gingerton stanowiły przyjęcie roku. Od kilku lat Marcy nie spędzała tej nocy
gdzie indziej. Co roku bawiła się w domu przyjaciółki razem z nią i zostawała
do południa następnego dnia, by pomóc jej i gosposi uporać się z całym
bałaganem.
Po kilkunastu minutach Marcy znudziło się oscylowanie pośród ludzi, szpilki
nieprzyjemnie ją uwierały. Wybawieniem stał się Toby. Jego idealny profil
mignął w tłumie. Dziewczyna wyślizgnęła się z uścisku blondynki tłumacząc się
wyjściem do toalety i ruszyła w stronę miejsca, gdzie zauważyła chłopaka.
Żałowała, że była taka uparta, kiedy proponował jej podwózkę. Przez dwa
ostatnie dni stęskniła się za jego głosem, wyglądem, osobowością.
- Ludzie,
biją się! – usłyszała dziewczyna za sobą. Piegowaty chłopak, który to krzyknął
niespodziewanie ruszył w jej stronie. Przezornie zdążyła przylgnąć do ściany, czym
uchroniła się przed staranowaniem. Podekscytowani faceci popychali się i
napierali na siebie nawzajem, by nie przegapić widowiska.
Kto
się bije? Z kim? O co? Który zaczął?
Podniecone
głosy ledwie docierały do jej uszu tonąc w dźwiękach muzyki. Salon gwałtownie
opustoszał, wszyscy stłoczyli się w przejściu. Nie było sensu się pchać.
Dziewczyna wskoczyła na sofę. Candace nie byłaby wściekła, meble parę razy w
roku szły na wymianę. Stanęła na palcach wciskając obcasy w miękką skórę
Nadal
nic nie widziała.
Dobiegł
ją stłumiony okrzyk, a potem pojedyncze brawa i gromkie chichoty. Ktokolwiek
się bił, musiał być już mocno poturbowany. Głuchy łomot w równych jednostkach
czasu rozlegał się w domu. Usłyszała dźwięk rozbijanego szkła, a potem parę
przekleństw Candace natychmiast zagłuszonych przez chór męskich głosów.
Nagle dwóch kolesi odsunęło się od siebie tworząc szparę, przez którą dało się
dojrzeć, co dzieje się parę metrów dalej. Marcy wyciągnęła szyję i wytężyła
wzrok. Serce najpierw jej zamarło, potem zaczęło bić w oszalałym tempie.
Musiała usiąść na oparciu kanapy, by nie zemdleć. Z tego miejsca nadal widziała
kałużę krwi plamiącą granitową posadzkę korytarza, a obok niej dwóch chłopaków
złączonych w uścisku.
Shawn
pochylony nad Tobym w zwolnionym tempie okładał go pięściami. Nie zwracał uwagi
na stale zwiększającą się plamę krwi, wyraźnie odznaczającą się od bieli
podłogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz