piątek, 9 maja 2014

latte please #5

All I want for Christmas is you 5
 Kilkadziesiąt sekund zajęło chłopakowi dotarcie samochodem pustą ulicą pod swój dom. Chwilę później otwierał już drzwi i wędrował schodami na górę czując za sobą cichy oddech Marcy. Dziewczyna nie przyjęła kurtki, którą jej proponował, zostając w błyszczącym skrawku materiału, który raczej ozdabiał niż ubierał. Usiedli w mroku w jego pokoju, ona na szerokim parapecie pod oknem, on na obitym czerwonym materiałem fotelu naprzeciwko. Zegarek na szafce nocnej wskazywał dwudziestą trzecią czterdzieści osiem.
Cornwall przyglądająca się swoim paznokciom pomalowanym śliwkowym lakierem odchrząknęła cicho, dając tym samym sygnał do rozpoczęcia rozmowy.
Pierwszy ruch należał do niego.
-     Powinienem ci chyba powiedzieć jak to było z tą bójką –  Toby zaczął ochrypniętym od milczenia głosem obserwując ukrytą w cieniu twarz przyjaciółki. Nie spojrzała na niego od czasu, kiedy wsiadła do samochodu, więc tylko mógł się domyślać jak bardzo jest na niego wściekła. Nie dostrzegał jej oczu pod kurtyną włosów, skupiał się na ruchach, ale mimo wszystko wyglądała na spokojną. Dzięki Bogu.
-         Zacznę od tego, że parę dni temu ten skurwysyn zadzwonił do mnie z prośbą o twój numer – mówił dalej, a jego głos stopniowo odzyskiwał zwykłe brzmienie. Szybko selekcjonował w myślach suche fakty, które mógł wypowiedzieć głośno. - Odesłałem go wtedy z kwitkiem, ale on widocznie nie zrozumiał, że nie jest w twoim typie, że wolisz kogoś porządniejszego.
  Dziewczyna wydała z siebie ciche prychnięcie. Chłopak kontynuował, postanawiając udać, że tego nie usłyszał. Skupionym wzrokiem obserwował nieruchome błyski na wykładzinie stworzone przez światła latarni odbijane od cekinów sukienki. Zdystansowane zachowanie przyjaciółki w ogóle mu nie pomagało.
-        

Kiedy zobaczyłem jak wchodzi do domu Candace, nie mogłem się pohamować. Ja pierdolę, on wiedział, że tam będziesz! Chciałem go sprać tak, że ciotka by go nie poznała przez najbliższe parę miesięcy. Wkurwił mnie ostro. I osiągnął to co chciał, widziałem jak cieszy mordę. Gdybyś nam nie przerwała to...
-         Toby? – cichy, melodyjny głos przerwał monolog chłopaka.
Brunet podniósł wzrok na Marcy. Pierwszy raz od kilkunastu minut dziewczyna spojrzała mu w oczy. Nie zauważył, kiedy podniosła się z miejsca i stanęła tam, gdzie jeszcze przed chwilą księżyc rzucał na podłogę blady blask. Wstał również. Widział jak przyjaciółka zaciska i rozluźnia pięści gniotąc przy okazji sztywny materiał sukienki. Wyraźnie walczyła ze sobą w środku. Podszedł do niej wyciągając ręce i chcąc przytulić, pamiętając, że zawsze uspokajała się w jego ramionach, lecz ta odskoczyła jak oparzona niemal przewracając lampkę za plecami.
Bała się go po tym jak zobaczyła jak okłada pięściami kuzyna?
Toby wzdrygnął się na samą myśl o tym i schował dłonie do kieszeni. Cały zesztywniał próbując sobie wyobrazić wstręt, jaki czuła do niego przyjaciółka. Wszystkie świeże siniaki i obtarcia, o których mimowolnie zapomniał zabolały ze zdwojoną siłą.
-         Boisz się mnie? – wypowiedział myśl na głos, starając się ukryć uczucie przestrachu. Wystarczyło, że ona drżała w jego obecności.
  Marcy zaśmiała się szczerze rozbawiona. Livingstone poczuł jak włosy, które jeszcze chwilę stały mu dęba na karku, opadają i uśmiechnął się rozluźniając zesztywniałe w oczekiwaniu mięśnie. Dziewczyna powoli zaczęła zbliżać się w jego stronę.
Czyli już wszystko było ok.?
Stał biernie, nie wykonując żadnego ruchu, który mógłby spłoszyć przyjaciółkę. Obserwował jak wolno stawia nogę za nogą, a znalazłszy się tylko kilkadziesiąt centymetrów przed nim przyspiesza. Czekał aż się zatrzyma i przytuli się do niego tak jak zawsze, kiedy pocieszał ją po kłótni z rodzicami, kiedy ona chciała swoją bliskością wesprzeć go po rozstaniu z dziewczyną. Nie stało się jednak nic takiego. Dziewczyna, owszem, zatrzymała się, ale zbyt późno i zbyt blisko, a potem, zamiast uścisku, wpiła się swoimi ustami w jego usta, nie pozwalając mu złapać oddechu.


  Marcy wydawało się, że pocałunek nie trwał całą minutę, że trwał chwilę. Chwilę, na którą czekała wieczność. I choć wiedziała, iż robi to, o czym myślała codziennie przez snem, co powinno przynieść jej przyjemność, nie czuła jej ani odrobiny.
  Toby nie opierał się całusowi, ale również go nie odwzajemniał. Naparła na niego z zaskoczenia, niespodziewanie, nie dając mu okazji do obrony. Z jednej strony cieszyła się, że nie odepchnął jej, z drugiej – wiedziała, że w innym wypadku do całej tej sytuacji by nie doszło. Działała pod wpływem iskierki emocji. Zdawała sobie dobrze sprawę, że za chwilę będzie tego żałować.
  Przerwała, kiedy pierwsze przedwczesne fajerwerki oświetliły niebo za oknem. Odsunęła się od niego na kilkanaście centymetrów – tyle, ile pozwalały jej drżące kolana. Nie odważyła się spojrzeć na Toby’ego. Dobrze, że było wystarczająco ciemno, by nie mógł dostrzec jej twarzy. Kątem oka widziała jak chłopak się stopniowo rozluźnia i wyjmuje z kieszeni dłonie, które przez cały ten czas trzymał w dżinsach. Jeszcze chwila a wyjdzie z pokoju i zostawi ją samą z poczuciem winy. Albo wypowie tych kilka gorzkich słów, żeby sobie szła. Tak, to był jego dom; druga wersja była bardzo prawdopodobna.
Miała ochotę sama wybiec z pomieszczenia, uciec przed upokorzeniem.
Dokąd by poszła mając przy sobie tylko parę zapasowych wsuwek przypiętych do stanika, w samej krótkiej sukience? Do siebie? Do Candace?
  Fajerwerki błyskały za oknem. Huk ich wystrzałów i wykrzykiwane przez ludzi życzenia noworoczne psuły ciszę. Toby drgnął i podszedł bliżej. Poczuła bijące od niego ciepło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo było jej zimno.
-         Marcy, co to było?
Dziewczyna zadrżała. Tym razem nie z zimna. Widziała w wyobraźni jego uroczo zmarszczone czoło i ściągnięte pod wpływem intensywnego myślenia brwi.
Czy była wystarczająco odważna, żeby powiedzieć mu TO tu i teraz?
Nie odpowiedziała, Toby ją wyręczył.
-         Powiedz mi, jak dużo dzisiaj wypiłaś? – Głos miał miękki i lekko rozbawiony.
Czyli go rozbawiła, tak?
Korzystając z nieprzytomności własnego umysłu dała mu najwyraźniejszy pod słońcem znak ujawniający stan jej uczuć do niego, a on po prostu uznał to za dobry żart?
Jeszcze chwila, a myślała, iż wybuchnie.
Podszedł do niej, próbując objąć, ale umknęła jego ramionom tak jak poprzednio. Z tą różnicą, że wtedy bała się siebie, teraz jego. A dokładniej wpływu jego bliskości.
Podniosła wzrok chcąc sprawdzić czy przypadkiem nie udaje. Czy może nie odsuwa w czasie momentu, w którym miałby powiedzieć, że  n i c  z   t e g o.
Złudna nadzieja. Toby patrzył na nią z brwiami charakterystycznie ściągniętymi ku sobie. Na brodzie miał rozmazaną przez nią krew, włosy w nieładzie. Marcy wiedziała, że zastanawia się nad jej ostatnim ruchem.
Nigdy, przenigdy tak się nie zachowywała.
Mimo wszystko musiała spojrzeć gdzie indziej, na ścianę naprzeciwko, by nie poddać się jego oczom. Głęboko orzechowe nadal ją hipnotyzowały.
-         Nic, do cholery – odparła.
Ton jej głosu, wystarczająco donośny, przedarł się przez wystrzały za oknem. Znowu musiała wykazać się refleksem, by uciec silnym męskim ramionom. Ruszyła w stronę drzwi, stopniowo zwiększając prędkość. Zbiegała po schodach, chłonąc każdy szczegół klatki schodowej i przedpokoju. Zignorowała swoje imię wołane kilkakrotnie przez zdezorientowanego Toby’ego i wybiegła z domu w tłum rozweselonych ludzi z szampanami. Słone łzy spływały po policzkach czarnymi strużkami.

‘Szczęśliwego Nowego Roku, Marcy!’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz