piątek, 9 maja 2014

latte please #4

All I want for Christmas is you 4

 Brzydziła się bijatykami i najchętniej omijała je szerokim łukiem. Jednak tym razem obawa o przyjaciela, która zawładnęła sercem dziewczyny, stłumiła wszystkie inne uczucia. Zeskoczyła z kanapy i wepchnęła się w tłum. Nikt nie był skory jej przepuścić, każdy chciał sam stać jak najbliżej sceny, na której rozgrywało się krwawe przedstawienie. Ruda nie zwróciła uwagi na to, że wśród chłopaków, gdzieniegdzie jakaś dziewczyna równie zawzięcie kibicowała swojemu faworytowi. Postanowiła wykorzystać swoje obcasy. Nie po to je sobie kupiła, by włożyć je jeden raz i rzucić w kąt. Teraz mogły się przydać. Następując szpilkami na stopy przeszkadzających jej olbrzymów sukcesywnie przedostawała się coraz bliżej środka. Ludzie podskakiwali z przekleństwem na ustach łapiąc się za nogę i szukali winowajczyni tego cholernego bólu. Nadaremnie; migały im tylko rude kosmyki włosów.
  Dotarła na miejsce, kiedy Shawn właśnie zamierzał zastosować na kuzynie chwyt Nelsona. Toby, nie przypadkowo jeden z najlepszych futbolistów sezonu, zapobiegł temu robiąc unik. Chwycił bruneta za szyję i chwilę później zamienili się miejscami. Teraz tamten leżał na ziemi unieruchomiony przez stalowe ręce Livingstone’a.
Marcy nie mogła na to patrzeć.
-         Dość! – krzyknęła wspomagając się tupnięciem.
  Jej głos dotarł do uszu bijących się i zadziałał jak katalizator kolejnych reakcji. Chłopcy znieruchomieli i rozejrzeli się wokół siebie w poszukiwaniu źródła znajomego głosu. Ujrzeli ją za sobą, stojącą w przejściu łączącym hol z salonem. Usta miała zaciśnięte w cienką, ledwo widoczną linię. Jej szare oczy ciskały błyskawice. Drobne dłonie gniewnie zacisnęła w pięści gotowa do interwencji.
Toby pierwszy podniósł się z poziomu, za nim w bezpiecznej odległości stanął Shawn. Obaj mieli ubranie poplamione krwią, na twarzy również ślady tej ciemnoczerwonej cieczy. Ich ciałami nadal miotał gniew, stopniowo topniejąc.
Marcy wzięła płytki oddech i nie zaszczycając ani jednego, ani drugiego chłopaka spojrzeniem minęła ich i poszła w kierunku drzwi. Słyszała jak atmosfera w środku powoli wraca do normalności. Wyszła na zimne podwórze, gdzie z nieba sypały się drobne białe płatki. Śnieg padający od kilku dni nadal spływał lekko na ziemię. Nie wzięła ze sobą niczego do okrycia, dlatego na plecach natychmiast pojawiła się gęsia skórka. Była tak wkurzona, że nie czuła zimna. Candace mieszkała w pobliżu Toby’ego i w innym wypadku to do niego poszłaby spędzić tę noc, ale nie dzisiaj. Skręciła w chodnik w przeciwnym kierunku i lekko chwiejąc się na obcasach podreptała w tamtą stronę.
  Nie ma co, świetnego sylwestra miała w tym roku!
  Nie wiedziała ile czasu dzieli ją od północy, ale pragnęła, by ten rok skończył się jak najszybciej. Najgorsze trzysta sześćdziesiąt pięć dni z możliwych dało jej w kość. Beznadziejny związek przyjaciela z największą dziwką szkoły, jego załamanie nerwowe, jeszcze bardziej beznadziejna miłość do niego i na dokładkę idiotyczna bójka na zwieńczenie roku. A podobno jaki sylwester taki cały rok.
Tak w ogóle to dlaczego widok tych dwóch chłopaków okładających się pięściami wywołał w niej tak gwałtowny odruch? O co się bili? I dlaczego tak to przyjęła?
Sprawa była prosta. Nie mogła spokojnie patrzeć jak jakiś mięśniak bije Toby’ego. Jej Toby’ego.
Głupie, wkurzające uczucie.
Marcy prychnęła rozbawiona własną głupotą. To był pierwszy naturalny odruchniepodyktowany gniewem. Powoli wściekłość wyparowywała z jej szczupłego ciała.
Stopniowo zaczynała czuć chłód, płaszcz naprawdę by się przydał.
  Jak na zawołanie czerwony ford zatrzymał się przy chodniku z otwartymi drzwiczkami pasażera. Ciepło bijące ze środka kusiło.
-         Czego? – rzuciła Marcy w stronę auta, maszerując dalej. Ręce założyła na klatce piersiowej by dały jej choć odrobinę ciepła.
   -         Marcy, nie wygłupiaj się – karcący ton kierowcy sprawił, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Dlaczego zachowywała się jak idiotka na dźwięk jego głosu?
-         Porozmawiajmy – chłopak kontynuował, widząc, że dziewczyna nieświadomie się zatrzymała. - Pozwól mi się wytłumaczyć.
Silna wola dziewczyny poszła w las, kiedy w świetle ulicznej latarni dojrzała twarz przyjaciela. Odcinek od nosa do brody pokryty miał zakrzepniętą krwią. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, umiejętnie ukrywał je w środku. Marcy stłumiła w sobie idiotyczną chęć rzucenia się w jego umięśnione ramiona i ucałowania każdego zadrapania, każdego siniaka na ciele Toby’ego. Nienawiść do Shawna przez chwilę zawładnęła jej umysłem.
Myśl o ucieczce i dalszym udawaniu, że jest sama na ulicy nie miała większego sensu. Dziewczyna podeszła do auta i usiadła na miękkim, obitym skórą fotelu, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi. Jej ciało z radością przyjęło dodatnią temperaturę panującą w środku.
Przez chwilę czuła na sobie intensywny wzrok Livingstone’a, ale umiejętnie powstrzymała się przed spojrzeniem w jego orzechowe oczy. Zapiąwszy pas, oczy utkwiła w drodze. Iskierka wściekłości jeszcze lekko tliła się w środku i nie miała zamiaru tak szybko dać się udobruchać. Toby szybko to zrozumiał i zaniechał dalszych prób, przekręcił kluczyk w stacyjce i przy dźwięku silnika ruszyli opustoszałą ulicą.


  Gniew przy pomocy paru porcji szkockiej powoli opuszczał jego ciało. Candace okazała się bardzo miłą, a dodatkowo seksowną dziewczyną i pomogła mu doprowadzić się do ładu. Opatrzyła mu krwawiącą wargę, parę siniaków na twarzy i plecach, otarte knykcie owinęła bandażem. Marynarkę zabrała ze sobą do domowej pralni, obiecując, że zwróci ją jak nową, kiedy tylko gosposia upora się z plamami. Poszczebiotała jeszcze chwilkę na temat rozbitej wazy rodziców, okazała zmartwienie o Marcy, która wyszła sama bezbronna na ziąb, i powędrowała do salonu kontynuować zabawianie gości. Wszyscy bawili się jakby nigdy nic, zapominając o bójce, która podgrzała atmosferę przyjęcia. Shawn sam został w pustej kuchni siedząc na wysokim barowym stołku. Nie wstając z niego wyciągnął rękę w stronę półki przy zlewozmywaku i wziął prawie pełną butelkę Jasia Wędrowniczka. Napełnił stojącą przed nim szklankę i jednym chaustem wypił połówkę zawartości. Zamierzał zalać się na całego.
  Pierdolony gówniarz zepsuł mu całego sylwestra. Nie uwzględnił jego beznadziejnego uporu i dobrej formy w swoim planie. Naprawdę, nie chciał się bić i robić wokół siebie zamieszania. Chciał tylko pobalować z Marcy, trochę się upić i o szóstej rano wrócić do domu. Liczył też na jakiegoś całusa o północy, może nawet niejednego. Ta dziewczyna zajebiście mu imponowała. Z jednej strony krucha i bezbronna jak każda istota płci pięknej, z drugiej – uparta i z charakterem. Zdobycie jej nie należałoby do łatwych zadań. Dodatkowo sprawę znacznie komplikował Toby, nie dając mu się zbliżyć do niej na krok. Pedał traktował ją jak swoją własność i, cholera, jak dotąd przynosiło to skutek. Kiedy rzucił się na Shawna zanim chłopak zdążył przekroczyć próg domu, wyglądało to na zwykłe, ale energiczne powitanie dwóch dobrych kumpli. Później, gdy starszy Livingstone pod wpływem ciosu przeciwnika przewrócił się na ścianę, powstało całe zamieszanie. Był jak w transie. Pochłonięty biciem zauważył tłum wokół siebie dopiero wtedy, gdy głos Marcy przywołał ich do porządku. Wstyd mu było się przyznać, że bał się spojrzeć jej w oczy. Jak nic zabiłaby spojrzeniem, nie tylko jego, ale i Toby’ego.
  Chłopak zaśmiał się pod nosem przypominając sobie zakrwawioną gębę kuzyna. Należało mu się. Podniósł szklankę do ust i opróżnił ją do końca, nie krzywiąc się w ogóle. Za nowy rok!
A noworoczne postanowienia?

Dużo picia, lasek, balang, dużo Marcy. I Toby w końcu mądrzejący na starość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz