All I want for Christmas is you 4
Brzydziła się bijatykami i najchętniej
omijała je szerokim łukiem. Jednak tym razem obawa o przyjaciela, która
zawładnęła sercem dziewczyny, stłumiła wszystkie inne uczucia. Zeskoczyła z
kanapy i wepchnęła się w tłum. Nikt nie był skory jej przepuścić, każdy chciał
sam stać jak najbliżej sceny, na której rozgrywało się krwawe przedstawienie.
Ruda nie zwróciła uwagi na to, że wśród chłopaków, gdzieniegdzie jakaś
dziewczyna równie zawzięcie kibicowała swojemu faworytowi. Postanowiła
wykorzystać swoje obcasy. Nie po to je sobie kupiła, by włożyć je jeden raz i
rzucić w kąt. Teraz mogły się przydać. Następując szpilkami na stopy
przeszkadzających jej olbrzymów sukcesywnie przedostawała się coraz bliżej
środka. Ludzie podskakiwali z przekleństwem na ustach łapiąc się za nogę i
szukali winowajczyni tego cholernego bólu. Nadaremnie; migały im tylko rude kosmyki
włosów.
Dotarła na miejsce, kiedy Shawn
właśnie zamierzał zastosować na kuzynie chwyt Nelsona. Toby, nie przypadkowo
jeden z najlepszych futbolistów sezonu, zapobiegł temu robiąc unik. Chwycił
bruneta za szyję i chwilę później zamienili się miejscami. Teraz tamten leżał
na ziemi unieruchomiony przez stalowe ręce Livingstone’a.
Marcy nie mogła na to patrzeć.
- Dość! – krzyknęła wspomagając się
tupnięciem.
Jej głos dotarł do uszu bijących się i
zadziałał jak katalizator kolejnych reakcji. Chłopcy znieruchomieli i
rozejrzeli się wokół siebie w poszukiwaniu źródła znajomego głosu. Ujrzeli ją
za sobą, stojącą w przejściu łączącym hol z salonem. Usta miała zaciśnięte w
cienką, ledwo widoczną linię. Jej szare oczy ciskały błyskawice. Drobne dłonie
gniewnie zacisnęła w pięści gotowa do interwencji.
Toby pierwszy podniósł się z poziomu,
za nim w bezpiecznej odległości stanął Shawn. Obaj mieli ubranie poplamione
krwią, na twarzy również ślady tej ciemnoczerwonej cieczy. Ich ciałami nadal
miotał gniew, stopniowo topniejąc.
Marcy wzięła płytki oddech i nie
zaszczycając ani jednego, ani drugiego chłopaka spojrzeniem minęła ich i poszła
w kierunku drzwi. Słyszała jak atmosfera w środku powoli wraca do normalności.
Wyszła na zimne podwórze, gdzie z nieba sypały się drobne białe płatki. Śnieg
padający od kilku dni nadal spływał lekko na ziemię. Nie wzięła ze sobą niczego
do okrycia, dlatego na plecach natychmiast pojawiła się gęsia skórka. Była tak
wkurzona, że nie czuła zimna. Candace mieszkała w pobliżu Toby’ego i w innym
wypadku to do niego poszłaby spędzić tę noc, ale nie dzisiaj. Skręciła w
chodnik w przeciwnym kierunku i lekko chwiejąc się na obcasach podreptała w
tamtą stronę.
Nie ma co, świetnego sylwestra miała w
tym roku!
Nie wiedziała ile czasu dzieli ją od
północy, ale pragnęła, by ten rok skończył się jak najszybciej. Najgorsze
trzysta sześćdziesiąt pięć dni z możliwych dało jej w kość. Beznadziejny
związek przyjaciela z największą dziwką szkoły, jego załamanie nerwowe, jeszcze
bardziej beznadziejna miłość do niego i na dokładkę idiotyczna bójka na
zwieńczenie roku. A podobno jaki sylwester taki cały rok.
Tak w ogóle to dlaczego widok tych
dwóch chłopaków okładających się pięściami wywołał w niej tak gwałtowny odruch?
O co się bili? I dlaczego tak to przyjęła?
Sprawa była prosta. Nie mogła
spokojnie patrzeć jak jakiś mięśniak bije Toby’ego. Jej Toby’ego.
Głupie, wkurzające uczucie.
Marcy prychnęła rozbawiona własną
głupotą. To był pierwszy naturalny odruchniepodyktowany gniewem. Powoli
wściekłość wyparowywała z jej szczupłego ciała.
Stopniowo zaczynała czuć chłód,
płaszcz naprawdę by się przydał.
Jak na zawołanie czerwony ford
zatrzymał się przy chodniku z otwartymi drzwiczkami pasażera. Ciepło bijące ze
środka kusiło.
- Czego? – rzuciła Marcy w stronę auta,
maszerując dalej. Ręce założyła na klatce piersiowej by dały jej choć odrobinę
ciepła.
- Marcy, nie wygłupiaj się – karcący ton
kierowcy sprawił, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Dlaczego zachowywała się
jak idiotka na dźwięk jego głosu?
- Porozmawiajmy – chłopak kontynuował,
widząc, że dziewczyna nieświadomie się zatrzymała. - Pozwól mi się wytłumaczyć.
Silna wola dziewczyny poszła w las,
kiedy w świetle ulicznej latarni dojrzała twarz przyjaciela. Odcinek od nosa do
brody pokryty miał zakrzepniętą krwią. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji,
umiejętnie ukrywał je w środku. Marcy stłumiła w sobie idiotyczną chęć rzucenia
się w jego umięśnione ramiona i ucałowania każdego zadrapania, każdego siniaka
na ciele Toby’ego. Nienawiść do Shawna przez chwilę zawładnęła jej umysłem.
Myśl o ucieczce i dalszym udawaniu, że
jest sama na ulicy nie miała większego sensu. Dziewczyna podeszła do auta i
usiadła na miękkim, obitym skórą fotelu, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi. Jej
ciało z radością przyjęło dodatnią temperaturę panującą w środku.
Przez chwilę czuła na sobie intensywny
wzrok Livingstone’a, ale umiejętnie powstrzymała się przed spojrzeniem w jego
orzechowe oczy. Zapiąwszy pas, oczy utkwiła w drodze. Iskierka wściekłości
jeszcze lekko tliła się w środku i nie miała zamiaru tak szybko dać się
udobruchać. Toby szybko to zrozumiał i zaniechał dalszych prób, przekręcił
kluczyk w stacyjce i przy dźwięku silnika ruszyli opustoszałą ulicą.
Gniew przy pomocy paru porcji
szkockiej powoli opuszczał jego ciało. Candace okazała się bardzo miłą, a
dodatkowo seksowną dziewczyną i pomogła mu doprowadzić się do ładu. Opatrzyła
mu krwawiącą wargę, parę siniaków na twarzy i plecach, otarte knykcie owinęła
bandażem. Marynarkę zabrała ze sobą do domowej pralni, obiecując, że zwróci ją
jak nową, kiedy tylko gosposia upora się z plamami. Poszczebiotała jeszcze
chwilkę na temat rozbitej wazy rodziców, okazała zmartwienie o Marcy, która
wyszła sama bezbronna na ziąb, i powędrowała do salonu kontynuować zabawianie
gości. Wszyscy bawili się jakby nigdy nic, zapominając o bójce, która podgrzała
atmosferę przyjęcia. Shawn sam został w pustej kuchni siedząc na wysokim
barowym stołku. Nie wstając z niego wyciągnął rękę w stronę półki przy zlewozmywaku
i wziął prawie pełną butelkę Jasia Wędrowniczka. Napełnił stojącą przed nim
szklankę i jednym chaustem wypił połówkę zawartości. Zamierzał zalać się na
całego.
Pierdolony gówniarz zepsuł mu
całego sylwestra. Nie uwzględnił jego beznadziejnego uporu i dobrej formy w
swoim planie. Naprawdę, nie chciał się bić i robić wokół siebie zamieszania.
Chciał tylko pobalować z Marcy, trochę się upić i o szóstej rano wrócić do
domu. Liczył też na jakiegoś całusa o północy, może nawet niejednego. Ta
dziewczyna zajebiście mu imponowała. Z jednej strony krucha i bezbronna jak
każda istota płci pięknej, z drugiej – uparta i z charakterem. Zdobycie jej nie
należałoby do łatwych zadań. Dodatkowo sprawę znacznie komplikował Toby, nie
dając mu się zbliżyć do niej na krok. Pedał traktował ją jak swoją własność i,
cholera, jak dotąd przynosiło to skutek. Kiedy rzucił się na Shawna zanim
chłopak zdążył przekroczyć próg domu, wyglądało to na zwykłe, ale energiczne
powitanie dwóch dobrych kumpli. Później, gdy starszy Livingstone pod wpływem
ciosu przeciwnika przewrócił się na ścianę, powstało całe zamieszanie. Był jak
w transie. Pochłonięty biciem zauważył tłum wokół siebie dopiero wtedy, gdy
głos Marcy przywołał ich do porządku. Wstyd mu było się przyznać, że bał się
spojrzeć jej w oczy. Jak nic zabiłaby spojrzeniem, nie tylko jego, ale i
Toby’ego.
Chłopak zaśmiał się pod nosem
przypominając sobie zakrwawioną gębę kuzyna. Należało mu się. Podniósł szklankę
do ust i opróżnił ją do końca, nie krzywiąc się w ogóle. Za nowy rok!
A noworoczne postanowienia?
Dużo
picia, lasek, balang, dużo Marcy. I Toby w końcu mądrzejący na starość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz