piątek, 9 maja 2014

latte please #1

All I want for Christmas is you 1

  Marcy jęknęła cicho, kiedy mroźny powiew wiatru podniósł do góry jej krótką sukienkę, ukazując długie, zgrabne nogi opięte amarantowymi rajstopami. Stopy w czarnych sandałach na wysokich koturnach odmarzły jej już przecznicę wcześniej, teraz powoli przestawała czuć uda i ramiona. Na miedzianobrązowych włosach czuła topniejące pod wpływem ciepła jej ciała płatki śniegu.
Cholerne audi.
Tobias ostrzegając ją przez wysoką awaryjnością tej marki miał absolutną rację i ona powinna zaufać jego wiedzy, a nie wybierać się samej do salonu pełnego podobnych pojazdów we wszystkich szlachetnych kolorach tęczy. Ostatecznie, przy pomocy blond przystojniaka z obsługi sklepu, zdecydowała się na intensywnie czerwony model kompaktowego A3. Aż do dzisiejszego dnia sprawowało się bez zarzutu. Właśnie d z i ś musiało przypomnieć o sobie jej pieprzone szczęście.
  Już niemal była na miejscu. Spośród podobnych domów z feerią świątecznych świecidełek i mikołajami przy werandzie, wyróżniał się jeden, ze zmieniającymi kolor reniferami na dachu. Minąwszy mrugającą na zielono skrzynkę pocztową i przykrytego cienką warstwą śniegu jeepa dotarła do drzwi. Na ich dębowej powierzchni wisiała ogromna girlanda z wiciokrzewu. W tej konkurencji rodzina Livingstone bez wątpienia zwyciężyła wśród sąsiadów ze swojej ulicy.
  Dziewczyna wcisnęła guzik dzwonka, również przybranego w świecidełka; jej uszu dobiegła stłumiona melodia „Mistletoe & Wine” i chwilę później jej oczom ukazała się niewysoka pulchna kobieta z karnacją o barwie kawy z mlekiem i burzą kręconych czarnych włosów zebranych z tyłu w koński ogon.
-         Wesołych Świąt, Jasmine – Marcy posłała kobiecie uprzejmy uśmiech i podała jej jeden z pakunków, które z trudem dzierżyła w dłoni upakowane w świąteczną torbę upominkową Valentino.
-         Nawzajem, kochanie! To dla mnie? Słoneczko, nie trzeba było!
  Czterdziestoparoletnia gosposia państwa Livingstone promieniowała radością niczym przedszkolak na widok zielonego eleganckiego papieru pakunkowego i czerwonej wstążeczki przytrzymującej opakowanie prezentu w całości. Marcy uśmiechnęła się w odpowiedzi, chcąc dodać, że książka kucharska Nigelii to naprawdę nic wielkiego, kiedy ktoś niespodziewanie krzyknął jej imię.
-               Marcy? – usłyszała z głębi domu ciepły męski baryton, potem jej oczom ukazał się wysoki chłopak z kasztanowymi zmierzwionymi włosami i dłońmi schowanymi w kieszeniach czarnych spodni.
Pod dziewczyną ugięły się nogi na widok przyjaciela ubranego w idealnie skrojony, wcięty w talii garnitur projektu Ralpha Laurena. Nonszalancko rozluźniony czarny krawat minimalnie odróżniał się od również czarnej koszuli. Niemal zapomniała jak bardzo był przystojny i jak mocno ją pociągał.
Chłopak minął Jasmine i pochyliwszy się nadal z jedną ręką w kieszeni, drugą chwycił Marcy za dłoń i wprowadził do środka. Dziewczyna poczuła rozchodzące się po jej ciele przyjemne ciepło bijące od bruneta.
- Ja nie mogę, Marcy, gdzie ty byłaś? Na biegunie, że masz takie lodowate ręce? – malująca się na twarzy troska sprawiła, że ruda znów poczuła galaretę zamiast nóg. W odpowiedzi mruknęła coś nie zrozumiałego, a chcąc poprawić pierwsze wrażenie zrobiła krok do przodu zaczepiając się o nogę Toby’ego i tracąc przy tym równowagę. Gdyby nie on i jego silne ramiona wylądowałaby na twardej posadzce twarzą do dołu.
Robiła z siebie kompletną idiotkę.
-         Dzięki – powiedziała stając na własnych siłach w bezpiecznej odległości od przyjaciela.
-         Nie ma za co – odparł patrząc jak ściąga z ramion pelerynę i otrzepuje ze spiętych w gładki koński ogon włosów ostatnie drobinki śniegu.
Nie mówiąc nic więcej znacząco uniósł kąciki ust; Marcy udała, że tego nie zauważyła. Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o swoim samochodzie, który stał cztery przecznice stąd na podjeździe domu, którego właściciele najwyraźniej opuścili miasto na czas Świąt. Wyjęła z torby największy z prezentów i wpatrując się w mokre ślady po swoich sandałach na jasnej posadzce podała chłopakowi pakunek, życząc Wesołych Świąt. Toby, bardziej niecierpliwy niż Jasmine, od razu zerwał bordowy papier, szybko rozprawiając się także ze wstążką i wepchnął zbędne śmieci do kieszeni swoich spodni. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy zobaczył co kryje się pod skromnym opakowaniem. Złota płyta Kings of Leon mieniła się w świetle jasnego kinkietu na ścianie przestronnego korytarza.
-         Skąd to wytrzasnęłaś? – zmusił ją do spojrzenia na siebie podnosząc swoją dłonią jej podbródek.
-         Nie było trudno – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło patrząc w uszczęśliwione oczy przyjaciela. Wiedziała, że z prezentem trafiła w sedno. – A gdzie mój prezent?
-         W swoim czasie.
Toby roześmiał się ścisnąwszy nadal chłodną dłoń przyjaciółki i pociągnął ją za sobą. Ruda zdołała chwycić drugą ręką torbę z pakunkami i potruchtała za chłopakiem.
  Salon, zawsze przestronny, tym razem wydawał się być tylko niedużym pokojem. Oprócz Susan i Ludovica – rodziców Toby’ego, jego dziesięcioletnich braci bliźniaków Fabiana i Simona, w pomieszczeniu znajdowali się jedni i drudzy dziadkowie, wujek z ciocią z Kanady, chrzestny z rodziną, a także dwójka małych szkrabów – wnuków Jasmine. Marcy była z siebie dumna, że prócz prezentów dla członków najbliższej rodziny wzięła też parę dodatkowych czekoladowych mikołajów dla niespodziewanych gości. Nie było ich dużo, ale starczyło akurat dla najmłodszych. Marcy krążyła wśród znajomych i nieznajomych z Tobym u boku, uśmiechając się serdecznie i powtarzając „Bardzo mi miło” przy każdym, komu została przedstawiona. Na koniec, kiedy nowe buty zaczęły dawać o sobie znać, opadła na miękkie poduszki skórzanej sofy. Głowę położyła na oparciu kanapy, a nogi wyciągnęła na pufie.
-         Toby – zwróciła się do chłopaka, który usiadł przy niej podając jej kieliszek martini. Sam sączył coś co przypominało koniak. – Dlaczego nie siadamy jeszcze do stołu? Czekamy na kogoś?
  Livingstone uśmiechnął się lekko, ale nic nie odpowiedział. Spoglądał tylko nieobecnymi orzechowymi oczyma na splecione na podbrzuszu dłonie dziewczyny trzymające prawie pusty już kieliszek, nie zwracając uwagi na jej dalsze próby wyciągnięcia z niego odpowiedzi. Nawet wtedy nie wspomniał nic o tym, jak prezentuje się na niej nowa sukienka, którą z takim namaszczeniem wybierała przez całe sobotnie popołudnie.
W salonie panował przyjemny gwar przerywany co jakiś czas serdecznym śmiechem i marudzeniem najmłodszych, którym najwyraźniej burczało już w brzuszkach. Marcy nie dziwiła się im; dochodziła czwarta, a ona sama nie jadła nic prócz miseczki dietetycznych płatków z mlekiem na śniadanie. Nagle znana już melodia dzwonka do drzwi zagłuszyła kolędy płynące z głośników kina domowego, a Toby niespodziewanie zerwał się do pionu i pobiegł do drzwi, wyręczając Jasmine w swoich obowiązkach. Dziewczyna wyprostowała się na sofie, dopijając martini i kieliszek stawiając na stoliku. Jej uszom dobiegł zbliżający się męski głos, niższy i głośniejszy niż baryton Toby’ego. Zaraz potem zza drzwi wyłonił się jego właściciel – chłopak wyglądający na co najmniej dwa lata starszego od towarzysza, trzy od Marcy. Ciemnobrązowe, niemal czarne krótkie włosy nosił podniesione z przodu. W ciemnych dżinsach, czarnej koszulce i szarej marynarce z podwiniętymi rękawami sprawiał mylne wrażenie wyższego i lepiej zbudowanego niż Toby.
Marcy wstała, kiedy czarnobrązowe oczy nieznajomego zatrzymały się na niej. W przeciwieństwie do Toby’ego zlustrował ją od góry do dołu, zatrzymując się na twarzy. Dziewczyna stała mierząc się z nim swoim szarym spojrzeniem. Nie zauważyła, kiedy przyjaciel znalazł się tuż przy niej, obejmując ją lekko ramieniem i popychając do przodu.
-         Marcy, poznaj Shawna.
Ruda spojrzała na kumpla próbując ukryć swoje zdezorientowanie. Chłopak uznał skrywane zdziwienie w jej oczach za pozytywną oznakę i uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej będąc z siebie dumnym. Nadal trzymał swoją rękę wokół jej talii. Kiedy dziewczyna mechanicznie podała dłoń szatynowi, wymieniając z nim parę zdawkowych słów, uścisk Toby’ego zelżał, potem ustąpił, a on sam zniknął w tłumie gości kierujących się w stronę jadalni.
Marcy wstrzymała oddech, kiedy dotarł do niej sens całej tej sytuacji.
To Shawn miał być jej bożonarodzeniowym prezentem od Toby’ego.
Przyjaciel, w którym była szaleńczo zakochana swatał ją ze swoim kuzynem.
  Dziewczyna zamrugała parę razy wybudzając się z odrętwienia i podążyła za ciocią Clair do jadalni. Cicho pragnęła, aby ten świąteczny obiad jak najszybciej się skończył

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz