wtorek, 29 października 2013

Kserokopiarka #8 epilog


  Ben, na początku przygody z długopisem, kartką papieru i Tobą, napełniającym pusty kubek po kawie, nie przypuszczałam, że tak mocno przywiążę się do letnich wieczorów spędzanych nad laptopem, odgrzebywania wspomnień i zapijania ich wytrawnym, słodkim lub musującym winem. Do przeglądania tych wszystkich bladych kartek z kalendarza w Twoich błękitnych oczach. Ba, nie sądziłam, że tak trudno będzie mi się z tym wszystkim rozstać. Na samą myśl o wklepaniu na klawiaturze krótkiego The End wstrząsały mną dreszcze, zawroty głowy zaburzały koncentrację.I nie chodziło tu o to, że tak pokochałam pisanie. 
  Nie; po prostu chciałam, aby Twoja bajka trwała jak najdłużej, kochany.Lecz i Ty, i ja dawno wyrośliśmy ze złudzeń i bytowania w świecie kłamliwej fantazji. Nie dbając o to, jak bardzo Twój ból miał być odczuwany przeze mnie, musiałam skończyć, uśmiechnąć się na pożegnanie i pójść do przodu, ściskając w dłoni Twoją ciepłą rękę.

   Dobrze pamiętam jak mroźna była tamta zima. Temperatura, zazwyczaj nieprzekraczająca minus dziesięciu stopni, spadła o osiemnaście; śnieg sypał z nieba bez chwili odpoczynku, a ja siedziałam owinięta pledem w miękkim fotelu, robią listę prezentów świątecznych. Dwoiłam się i troiłam, czerpiąc nadzwyczajną, magiczną przyjemność z przeglądania katalogów oferujących wszystko, wszyściutko, co spodobałoby się Samowi, Taylor, Tobie, w co mama mogłaby się wpatrywać przez następne pół roku do moich odwiedzin. I niby owa chwila nie różniła się od tej samej chwili dwudziestego drugiego grudnia o osiemnastej czterdzieści jeden rok temu, śnieg identycznie przesłaniał mi świat za oknem, a kakao znów błyskawicznie stygło, jednak mimo to muffinka, którą jadłam nie pachniała tak jak powinna. Wśród aromatu cukru waniliowego, migdałowych płatków i soczystych wiśni w syropie brakowało głównego składnika, który zawsze sprawiał, że lampka na stole tliła się jaśniej, a mnie ogarniał boski spokój. 
  Przewracając kartki świątecznej oferty Ikei próbowałam sobie wmówić, iż wszystko jest tak, jak być powinno; uspokoić i przestać wwąchiwać się w suche powietrze w poszukiwaniu zaginionego, niezbędnego elementu. Nie czułam wszystkiego, nie wiedząc zarazem czego mi brakuje. I dopiero, kiedy moich uszu dobiegło ciche pukanie do drzwi i pobiegłam - wylewając po drodze kakao, gubiąc słowa i myśli – otworzyć, olśniło mnie. 
  Każdy szczegół, zapach, wrażenie świetlne wiedziało już, czego tak bardzo mi brakowało i popchnęło mnie w Twoje ramiona. Potem schowały się cichutko za stojakiem na parasolki i czekały aż nacieszę się Twym zapachem, ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, którego nawet mokrej kurtce nie udało się zburzyć.
   Wróciłeś, Ben.
   Ale blady i zmizerniały, pachnący taksówką, nie wyglądałeś na kogoś, kto porannym lotem przyleciał z Włoch.Jak nietaktowna i niedomyślna, zapatrzona w swoje własne ego, byłam tego wieczora! Dlaczego mnie nie powstrzymałeś, nie odezwałeś się rzucając w moim kierunku kilka mocnych słów, które skutecznie przerwałyby pogoń moich myśli wypowiadanych na głos? Przecież wiedziałeś, że od razu zamilkłabym i zamknęła buzię na kłódkę wyrzucając klucz za siebie, przy okazji zmrużonymi oczami okazując urażenie. Tak, obraziłabym się na Ciebie wyzywając Cię w głowie od najgorszych, ale stan ten trwałby minutę, sekundę, mniej, dopóki zauważyłabym, że dłonie na kolanach układasz inaczej niż zwykle. Dopóki powietrze nie zadrgałoby pod naciskiem Twojego przyspieszonego oddechu.
   Kiedy wypomniałam Ci Twój brak asertywności parę miesięcy później pod wpływem zbyt dużej ilości alkoholu krążącego w organizmie, wzrok, z jakim spojrzałeś na mnie wydawał się mrozić na wylot. Nigdy, przenigdy nie widziałam w Twoim spojrzeniu tak wiele chłodu i bólu, który mimo czasu nie dał o sobie zapomnieć i nawet siłą wydrzeć z pamięci, tak przewrotnej i nieprzewidywalnej. Ileż razy staramy się zapamiętać istotne wydarzenie, fakt, zdanie, a w zamian ciągle przerzucamy z jednego zakątka umysły w drugi ilość mąki, jaką trzeba dodać do puddingu i godzinę, o której bus odjeżdża spod London Eye.
   Sądziłam, że się przewidziałam; że te języczki mrozu z Twoich błękitnych tęczówek są tylko złudzeniem, które minie gdy zamknę na moment oczu i ich lazur nadal będzie płynny i zatracający. Powiedziałeś: ‘A czy Ty warknęłabyś na mnie, jeśli byłbym jedyną osobą, której w tym momencie byś potrzebowała?’ i nie mogłam zrobić nic innego niż podnieść swoją szklankę whisky, by stuknąć ją o Twoją, oraz krzyknąć ‘Za naszą przyjaźń!’.
Czułam jak cierpisz. A ja cierpiałam wraz z Tobą.
   Tamte święta nie pachniały ostrokrzewem ani cukrowymi laseczkami; nie brzmiały jak bombki stukające o siebie na sztucznej choince, jak kolędy lecące z głośników radia, ale były emocjonalnie prawdziwe i szczere, przesiąknięte strachem, najdoskonalsze ze wszystkich wcześniej. Żadne zbędne słowa, gesty i myśli nie zakłócały nam milczenia, w którym Ty jeszcze raz przeżywałeś wydarzenia ostatnich dni/tygodni/miesięcy, ja pod stołem ściskałam Sama za rękę, a on poprzez głębokie oddechy przesyłał mi sygnały, że ‘wszystko będzie dobrze’.
Nie pospieszałam Cię, nie wypytywałam, ale nie starałam się udawać, że nic się nie stało. Wiedziałam, że przyjdziesz do mnie z paczką chusteczek, które wziąłeś przewidując iż na pewno przydadzą się Twojej rozchwianej emocjonalnie przyjaciółce; że usiądziemy razem w kuchni przy resztkach świątecznego puddingu i zagłębimy się w ten świat, który tak starannie porządkowałeś przez kilka ostatnich dni. Starając się ukryć swój ból nie zauważyłeś jak psychicznie próbuję przygotować się na to, co czeka mnie z Twoich ust, co zburzy moją równowagę i nie pozwoli zasnąć przez następne kilka dni. Faszerowałam się kawą, pożerałam waniliowe lody, wypaliłam paczkę ohydnych papierosów i dopiero wtedy byłam wystarczająco gotowa. Zauważyłeś; Ty byłeś też.
   Zacząłeś mówić, mówić, mówić, aż dziwiłam się jak potrafisz tak długo wytrzymać bez powietrza, nie przerywałeś zatrzymany moimi głuchymi westchnięciami, które wydawały się być niesamowicie nie na miejscu wśród Twojego paradoksalnie aksamitnego głosu. A potem zamilkłeś i uśmiechnąłeś się ciepło.Chwilę później, kiedy wybuchłam spazmatycznym płaczem kołysałeś już mnie w swoich ramionach nucąc cicho melodię z dobranocki, która nie działała tak jak powinna, nie powstrzymywała kaskady gorzko-słonych łez. Powoli ich cierpki smak zaczął mi rozjaśniać poszczególne elementy tej zagmatwanej układanki. Ściskałam Cię za szyję, wiedząc, że jeśli zechcę mogę nie puszczać jej dziś, jutro, nigdy, bo zostaniesz ze mną - podając chusteczki i tłumacząc Samowi przez telefon, że jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz - tak długo jak tylko będę Cię potrzebowała.
   Kocham Cię, Ben, kocham, kocham, kocham za to wszystko i więcej, za obecność i lazurowe oczy, za to, że mnie znasz.Gdy dryfowałeś pogrążony w swoich myślach wcale nie przeżywałeś swojego bólu na nowo, nie starałeś się go niepotrzebnie zaakceptować, ale wiem, że starałeś się ułożyć wszystko w zdania tak, by jak najmniej mnie bolało. Nieważne było to, że Taylor zerwała z Tobą, żeby we Włoszech oddać się karierze w agencji graficznej, że pozwoliłeś jej odejść, aby osiągnęła szczęście, że cierpiałeś w samotności długie dziesięć dni zanim wróciłeś do domu, bo tu od początku chodziło o mnie.
   Ta bajka - spisana na papierze, cały Twój pomysł z przelaniem jej na kartkę - nie był lekarstwem dla Ciebie, nie miał być, lecz dla mnie, żebym pogodziła się i zrozumiała. Zrozumiała, że b ó l  jest nieodłącznym elementem życia. Że aby żyć - trzeba kochać, aby kochać - trzeba cierpieć, nawet jeśli miłość jest tylko
baśniowym złudzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz