wtorek, 29 października 2013

Kserokopiarka #2

Drugi dzień

Narozrabiałeś w Jej życiu bardziej niż ośmioletni brat z nadmiarem zalegającej w komórkach energii. On tylko tłukł kryształy odziedziczone po babce, podczas gdy Ty wywołałeś na twarzy zapomniany uśmiech. To, co poczuła widząc Ciebie tam za autobusem było najbanalniejsze na świecie. Zbyt infantylne, by samej się do tego przyznać.
Czyżby Taylor Marie Graham się zakochała?
Miłość była dla Niej tematem tabu. Mogła rozmawiać o seksie, aborcji, śmierci, ale nie o niej. W przeszłości zakochiwała się średnio raz na dwa miesiące, a przynajmniej tak Jej się wydawało. W swoim platonicznym uczuciu wzdychała do blondwłosej gwiazdy męskiej drużyny piłki nożnej, klasowego prymusa czy rudego fana dowcipów Kaczora Donalda. Dopiero on, pojawiając się w Jej życiu w czerwonej czapce z logo osiedlowej pizzerii sprawił, że poczuła co to miłość. Poznała jej smak i zapach. Gdy Ją obejmował i obdarzał pocałunkami, wydawało Jej się, że jest dorosła. Przecież mieszkała we własnym lokum, pierwszy rok studiów miał się zacząć za miesiąc, a Ona zarobiła swoje pierwsze sto funtów, opiekując się dziećmi sąsiadki.
Ty byłeś inny. Nie wiedziała jak masz na imię, w wyobraźni nazywając Cię Tym Zza Autobusu, lecz była pewna, że jesteś Jej. Że czujesz to co ona. Parę sekund wystarczyło, by zakochać się w Tobie i zmusić swoje serce do szybszego bicia w nieregularnym rytmie. Przez Ciebie nie uważała na dzisiejszym wykładzie i jedynie dzięki pomocy Catherine – przyjaciółki nie spotkało jej czołowe zderzenie ze znakiem drogowym. Przez Ciebie zapomniała o wernisażu kolegi z grupy, spędzając popołudnie przed sztalugą. Namalowała Ciebie składającego się z trzech trójkątów i pięciu kwadratów. Kiedy później spoglądałeś na obraz nad stołem w kuchni, uśmiechałeś się do kubka i przekomarzając się pytałeś, którym trójkątem jest Twoja głowa. Ale to byłeś Ty od stóp do głów. Nie wymagała od odbiorców, by ze spojrzeniem ćwierćdolarówek chwalili jej talent, który powoli kształtował się z nieposkładanych puzzli. Chciała po prostu być w Tobie zakochana, co zaskakiwało ją bardziej niż tęcza po burzy. I była, nawet przy pocałunkach Iana z myślami na drugiej półkuli studiowała przyćmiony starością kolor Twojej bluzy z wczoraj.

*

Obserwując Cię z bezpiecznej odległości wysokiego krzesła po drugiej stronie stołu, powoli przekonywałam się, że nie wiem czym jest zakochanie. O ile wcześniej wydawało mi się, że nadzwyczaj dobrze znam ten stan, dopiero obraz Ciebie wyłaniającego się z oparów orzechowego cappucino wyprowadził mnie z błędu. Widziałeś, że uważnie studiuję każdy cal Twojej twarzy, lecz umyślnie udawałeś obojętność, chroniąc mnie przed rumieńcem, który ukradkiem wkradłby się na policzki. Nie wyczytałam z Twoich spierzchniętych od wiatru ust ani z nieogolonego zarostu nic, co od lat uznawałam za oznakę miłości. Nic w Twoim wyglądzie nie świadczyło o rozkosznym stanie zakochania, a jednak każdy kto na Ciebie spojrzał, nie potrzebował więcej niż kilku krótkich sekund, by stwierdzić, że wpadłeś w sidła tego, od czego tak stroniłeś. Równie dobrze mogłeś fluorescencyjnym flamastrem ozdobić swoje czoło napisem „Jestem zakochany”, a zabieg ten przyniósłby zgoła nieodmienny efekt. Ja z ciężkim sercem, ukrywając się przed Tobą jak brojące dziecko, wstawiłabym pośród wyrazy jeszcze jedno znaczące słowo tworząc zdanie o kompletnie różnym znaczeniu. „Jestem beznadziejnie zakochany” – tak określiłabym Twoje płonne uczucie, gdybyś nie był dla mnie tym, kim jesteś.
Minęła raptem doba, dokładnie dwadzieścia pięć godzin i dwa kwadranse od czasu, gdy Twoje serce gwałtownie przyspieszyło. W najkoszmarniejszych snach nie spodziewałeś się, że mogłabym spędzać bezsenne wieczory na myśleniu o tym, co takiego Ona ma w sobie. Czym zaczarowała Cię tak, iż zapomniałeś o swoich rygorystycznych postanowieniach ubiegłego Sylwestra. Pamiętasz jak wychylając duszkiem kieliszek szampana przy fajerwerkach rozświetlających zachmurzone niebo obiecywałeś sobie, że koniec z kobietami? Koniec ze związkami bez sensu, pozbawionymi kropli prawdziwej miłości. A jednak. Wystarczyła Ci sekunda, by pod Jej wpływem złamać wszystkie przykazania tak starannie ustalone w późny ranek pierwszego stycznia.
Dzisiejsza gwiaździsta noc była pierwszą i na pewno nie ostatnią, którą spędziłam na fotelu w cieniu fikusa, stojącego na parapecie. Blask słoneczny odbijający się od Księżyca usilnie próbował przedostać się pomiędzy zielonymi liśćmi, by mnie oślepić, a potem omamić. Byłam szybsza, przesuwając fotel w stronę koktajlowego stolika. Przy lunchu zauważyłeś moje sine wory pod oczami, których nie dało się zatuszować korektorem Vichy, i źrenice wielkości pestek słonecznika, które nie przypominały tych piwnych tęczówek błyszczących na zawołanie. Kiedy spytałeś, dlaczego nie spałam, wertując mój na wpół uśpiony mózg znalazłam odpowiedź w postaci paru niezrozumiałych mruknięć o zalegającej papierkowej pracy. O dziwo, przyjąłeś tę wymówkę spokojnie jak śnieg w środku zimy. Głupi, myślałam, jedyną papierkową robotą, jaką zajmowałam się poprzedniego wieczoru była instrukcja obsługi ciśnieniowego ekspresu do kawy, który kupiłeś mi na imieniny.
Czym Cię przyciągnęła?Co jest w Niej takiego, że zmusiła Twoje serce do odkurzenia zbierających się pokładów samotności?
Jedna noc nie wystarczyła, bym mogła zrozumieć. Dla mnie, typowej realistki w szaroburych okularach przeciwsłonecznych cała ta farsa była jedną wielką niedorzecznością. Snem, który usilnie próbowałeś zamienić w jawę.
-Ben – zwróciłam się do Ciebie, odstawiając pustą filiżankę w żółte geometryczne wzory na spodek. – Czy ty w ogóle wiesz jak się nazywa?
Odpowiedź przyszła sama w postaci Twojego nieobecnego spojrzenia z głupim uśmiechem.
No tak. Czy coś tak przyziemnego kiedykolwiek było ważne, stając w obliczu miłości?

Uważałeś, że nie, a kłótnia z Tobą była ostatnią rzeczą, jaką chciałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz